" O jakieś 1,5 km od cukrowni znajdował się folwark Michalów Ordynacji Zamojskiej
a zarazem główna siedziba administratora wszystkich niewydzierżawionych folwarków ordynackich, Adam Grabkowski i jego małżonki Ludwiki hr. Rzewuskiej.
Były to tak charakterystyczne osobowości, że słusznie wypada we wspomnieniach poświęcić im osobna kartę. Adam Grabkowski, wysokiego wzrostu, wysmukły, jasny blądyn, zawsze doskonale ubrany, idealnie czysty - był to typ wielkiedo pana. Nieznaczny feler w jednej stopie, nerwowy tik twarzy, polegający na częstym mruganiu prawym okiem, dodawały mu tylko arystokratycznego wyglądu, tak samo jak kapelusik z piórkiem. Tytuowano go zwykle "prezesem", służba zaś "jaśniepanem". On sam o swojej żonie mówił "jaśniepani, na przykład przy chłopach w czasie zebrania zarządu straży ogniowej. Służba folwarczna, nawet starzy fornale, gdy przychodzili z interesem, musieli go najpierw pocałować w rękę. Ta pańskość promieniowała od niego znacznie więcej niż od samego ordynata Zamoyskiego. Miał wytworne maniery, zawsze uprzedzająco grzeczny i uprzejmy, znać było na nim wrodzoną kulturę. Jako wytworny, ideowy działacz społeczny był bardzo czynnym i ofiarnym prezesem "Sokoła", członkiem Stronnictwa Narodowego i bardzo, bardzo wielu najrozmaitrzych organizacji i stowarzyszeń. W sferach ziemiańskich cieszył się wielkim respektem we wszystkich ważniejszych sprawach oglądano się na Grabkowskiego i czekano co on powie. Nieraz jego zdanie było decydujące. W ogóle wszędzie był wielką powagą. Utrzymywał bliskie stosunki z księżmi, był filarem świata konserwatywo-narodowego, wiernym praktykującym katolikiem i jak najlepszym mężem. Starał się być wzorem obywatela Polaka i za takiego w oczach wszystkich uchodził. Znałem go doskonale, spotykałem się z nim bardzo często, zwłaszcza w okresie , gdy był prezesem Rady Opiekuńczej nad internatem w Seminarium w Szczebrzeszynie, jako dyrektor szpitala też załatwiałem z nim różne sprawy. Z pełnym uznaniem podkreślam jedną bardzo dodatnią cechę, mianowicie solidność przy załatwianiu interesów. Na Grabkowskim można było zawsze polegać. Jesli obiecał coś lub podjał się wykonać, było się pewnym, że to zostanie zrobione. Nieraz prowadziłem z nim dłuższe nawet rozmowy na tematy aktualne i polityczne, czasem starał sięprzeciągnąc mnie do swojego obozu, lecz czynił to w sposób kulturalny i nierażący. W stosunku do mnie był zawsze correct. Wiem, że mnie nie lubił jako człowieka nienależącego do jego klanu, lecz równocześnie obdarzał niemałym zaufaniem. Pani Ludwika Grabkowska była również woielką damą. Wysoka, chuda, o wymizerowanej twarzy miała wyraziste oczy i czasem bardzo złe oczy. Fanatyczka pod względem religijnym i społeczno-poltycznym, jak się to często zdarza u kobiet, pomimo swego arystokratycznego façon d'être (sposób bycia) nie mogła często powstrzymać się od złośliwych określeń i zaczepno-uszczypliwych uwag. Jej to nie lubiłem - zdaje się, że nie ja jeden - a i ona mnie jeszcze bardziej. Grabowscy byli małżeństwem bezdzietnym. Mieli w Michalowie obszerne i dobrze urządzone mieszkanie świadczące o ich dużej kulturze. Pełno tu było ładnych starych mebli, serwantek z drobiazgami, obrazów, sztychów, książek i pism". Ps. (Jan Makara)W mieszkaniu Grabkowskich znajdowały się ich portrety malowane węglem przez znanego malarza polskiego, Józefa Mehofera w 1927 r. Portrety zostały przewiezione do dworku w Kamiennej. Dworek upaństwowiono w 1945 r. a ziemie folwarczne rozparcelowano. Gdzie udali się Grabkowscy po wypędzeniu z ich majątku i gdzie zmarli, na dziś nie ma wiedzy. |