logo


iłaczka. Wspomnienia o nauczycielce szkoly michalowskiej, Janinie Sokołowskiej

Poniższe wspomnienia są wspomnieniami Pani Ireny Malec-Iwańczyk. Wspomnienia te ukazały się w Czasopiśmie Artystycznym NESTOR (3)17 2011. Nestor wydawany jest w Krasnymstawie


Pani Irena Iwańczyk, nazwisko panieńskie Malec (1936-2022). (we wspomnieniach:" miałam 8 lat jak przyszli sovieci") Urodzona w Michalowie córka Pana Michała Malca wieloletniego pracownika michalowskiej elektrowni. Pani Irena całe swoje zawodowe życie poświęciła szkolnictwu, nauczając w rożnych szkołach w Krasnymstawie. Pani Irene jest poetką. Wydała kilka tomików poetyckich. Poniżej wspomnień, fragment jej poezji.

Jest koniec sierpnia 1945 roku. Wiejską drogą jedzie furmanka, zaprzężona w chude szkapiny. Na siedzeniu zrobionym z wiązki słomy, siedzi chłop, a obok niego szczupła dziewczyna. Za nimi, na wozie leży żelazne łóżko, dwa stołki, mała szafka malowana we wzory, tekturowe pudełka i dwa worki. Chłop trzyma lejce i cmoka na konie: - Wio, maluńkie! - woła. Powoli zjeżdżają z górki. Przejeżdżają przez płytki Wieprz, gdyż dwa mosty zostały zbombardowane, i jadą pod szkołę podstawową, która mieści się w piętrowym budynku zbudowanym przez Zamoyskich z biało-czerwonej cegły. - Prrr maluńkie! - woła chłop i wóz się zatrzymuje, a z niego zeskakuje młoda i zwinna dziewczyna. Niespodziewanie wychodzi kierownik Szkoły Podstawowej w Michalowie. - Witam, witam! Mamy nową nauczycielką! - Jestem Janina Sokołowska, chcę uczyć matematyki - informuje dziewczyna. - 'Swietnie. Ten cały majątek, który pani przywiozła zapewne zmieżści się w jednej klasie, właśnie w tej najmniejszej, na parterze. Ławki są już wyniesione. Chodźmy, niech pani obejrzy! Idą wąskim korytarzem, najpierw prosto, później w lewo. Przechodzą przez jedną klasę do drugiej, a z tej - do pustej sali. Okno jest tu skierowane na północ, przy ścianie - wysoki, kaflowy piec. - Ta klasa będzie pani domem. Czy się pani podoba? - pyta mężczyzna. - Owszem, nawet bardzo. Ale może ktoś mi pomoże wnieść mój skromny dobytek - prosi dziewczyna. Kierownik wezwał woźnego, który razem z chłopem wnieśli rzeczy nowej nauczycielki. Dziewczyna wskazała miejsca: - Pośrodku szafka, która będzie pełniła także funkcję stołu, a łóżko przy zachodniej ścianie. Gdy już wszystko wniesiono, wieśniak odezwał się w te słowa - Panienko, na wozie już nic nie ma. Na mnie czas - i wyszedł. Pannie Janinie podobał się budynek szkolny, przed którym rosły dwa potężne kasztanowce. Urzekał ją śliczny ogródek z egzotycznymi krzewami i kwiatami, stary sad, do którego szła przez romantyczny mostek na małym strumyczku wpadającym do Wieprza. Okolica była prześliczna. Wieś rozłożyła się po obu stronach Wieprza, otoczona rozległymi łąkami i lasem. Najwięcej uroku i tajemniczości krył park, a w nim dwa pałace, oranżeria i inne zabytkowe budynki, należące niegdyś do Zamoyskich. Blisko szkoły był też folwark, z dawnymi czworakami i zabytkowym dworkiem. Obok - młyn, elektrownia, a przy niej stawidła spiętrzające wodę, która spadała z szumem, rozpryskując się w mokre korale. Olbrzymią wyspę tzw. „Olszynki”, dwoma ramionami obejmował Wieprz. Kiedy szła do parku, musiała przejść przez drewniany mostek. Wtedy wchodziła na środek, opierała się o poręcz i patrzyła jak odbija się słońce zatopione w wodzie, dostrzegała też, że drzewa odbite w toni mają bryłowate kształty i cudowne kolory. Gdy długo patrzyła w taflę wodną, doznawała nieznanego jej dotąd zjawiska - czuła, że wraz z nurtem rzeki płynie. Trzeba było mocno potrząsnąć głową, by nie wpaść do wody, tak bardzo ulegała złudzeniu. Nauczycielka swą urodą zwracała uwagę mieszkańców wsi. Była to brunetka o jasnej cerze i fiołkowych oczach. Bujne, ciemne włosy splatała w dwa warkocze, układając z nich w tyle głowy ciężki, zgrabny koszyczek, a z przodu robiła pośrodku równy przedziałek. Twarz o regularnych rysach zdobił uśmiech i błysk radości. Zawsze nosiła duży, srebrny sygnet. Najchętniej ubierała się w szafirowy kostium, ozdobiony butonierką. W razie potrzeby zakładała piękny kapelusz. Od 1 września, dziewczyna z ogromną radością i pasją rzuciła się w wir pracy szkolnej. Okazało się, że jest energiczna i wymagająca. Nie mogła darować uczniom, że nie pojmują prostych, według niej, praw matematycznych i bywało, że na jednej lekcji postawiła kilka ocen niedostatecznych, ale byli też tacy, którzy dobrze sobie radzili. Niektórzy ze strachu dostawali biegunki. Na lekcji panowała żelazna dyscyplina, choć nauczycielka umiała rozładować zdenerwowanie jakimś swojego pokoiku, brała do rąk opłatek i łamiąc go, składała życzenia swoim rodzicom, którzy jeszcze w dzieciństwie odumarli ją. Po tym śpiewała kolędę „Cicha noc, święta noc. Pokój niesie...” Przez cały czas starała się utrzymać kontakt z dawnymi uczniami. Korespondowała z Teresą Dz., z Zosią Ż., z Ireną M. Przeważnie w czasie wakacji odwiedzały ją uczennice ze swoimi rodzinami. Częstowała herbatą i ciastkami, a ich dzieci obdarowywała prezentami w postaci własnoręcznie zrobionych koralików z barwnego papieru, wstążkami, przepaskami, wszystkim, co miała. Żaliła się też na samotność i brak zrozumienia, płakała z tego powodu. Niektóre jej dawne uczennice były tak zajęte swoimi rodzinami, że zapominały o swojej nauczycielce, nazywały ją dziwaczką i mówiły, że nie mają czasu na jej żale. Po siedemdziesiątce pani Janina zaczęła chorować na serce. Dość długo leżała w szpitalu w Szczebrzeszynie. Podczas choroby zabrano jej muzeum do Zamościa. Powróciła jednak do domu, gdzie było zimno, a po wodę trzeba było daleko chodzić. Ulitował się nad jej dolą dyrektor PGR-u w Michałowie i dał jej jednoizbowe mieszkanie w bloku emerytów. W prezencie otrzymała nową kozetkę, więc z żalem rozstała się ze swoim żelaznym łóżkiem, które pamiętało jej młodość. Mimo lepszych warunków, pani Sokołowska nie mogła się zaaklimatyzować i powoli czekała na śmierć. Przygotowała ubranie, a na pochówek zaoszczędziła 100 tysięcy złotych. Zmarła w szpitalu w Szczebrzeszynie w wieku 76 lat. Gdy ją chowano, był mróz ponad 20 stopni. Grabarze z trudem wykopali grób. Na skromnym nagrobku wypisane są słowa: „Zasłużona Nauczycielka odznaczona Krzyżem Kawalerskim”. A teraz kolej na refleksje. Moja nauczycielka była piękna, mądra i zdolna. Mogła być aktorką, reżyserem, lekarzem, a przynajmniej mieć rodzinę, kochającego męża i dzieci. Dlaczego stało się inaczej? Co zdecydowało o jej życiu? Przypadek, niewłaściwy wybór, a może takie było jej przeznaczenie? Cisną się różne pytania, ale odpowiedź jest jedna. Moja nauczycielka, pani Janina Sokołowska była Siłaczką. Inne refleksje pozostawiam Czytelnikom.
Irena Iwańczyk
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Irena Iwańczyk

Cisza
mojego pustego
domku
po rodzicach
jest tak wielka
że nie daje otworzyć
drzwi
A kiedy pokonam
jej opór
trzeszczą otwierane
zamki
pękają welony
pajęczyn
a odgłos kroków
odbija się echem
w rozlanej pustce

Gdy usiądę
w uszach dzwoni
lęk i tęsknota

* * *

Rozpalam cierpienie
zamykam w pudełka
klisze podartych spojrzeń

We wrzątku nocy
topię hydrę
okadzam mirrą Twoją głowę
mamroczę słowa znane
z zaklęć czarownic
i czekam
z liną cierpliwooeci
na szyi
czasu
moje wiersze
z roztoczańskich wzgórz
się rodzą

tam ciemny bór
oddzielony od parku
sceną pól
szachownicą wsi

nawołują się szumem
wichru
z nadzieją
na spotkanie

a wyspa w objęciach
ramion Wieprza
nitek strumyków
bijących żródeł
obrączek mostów
z cykadą turbin elektrowni
i stękającego od nadmiaru
zboża młyna

z pępkiem świata
szkołą
śpiewają baśń
o dawnych dniach

tu rosłam
pośród egzotycznych
drzew magnolii i platanów
ogrodów oranżerii
starych kapliczek
czworaków i chat
krytych słomą
tu ludzie mieli słońce
w sercach
utalentowani rzemieślnicy
artyści malarze nauczyciele
lokaje bony czarownice